Niedzielny poranek wietrzny i jeszcze zimowy choć za oknem temperatura bardziej już wiosenna. Na termometrze kilka stopni na plusie. Czy to już wiosna? Zaczynam czuć jej powiew. W myślach przywołuję jej najpiękniejsze obrazy. Uwielbiam moment, kiedy pierwsze przebudzenie roślin daje znać, że właśnie nadeszła. Szaro-bura jesień i zima są zawsze tęsknotą za kolorowymi prymulkami, tulipanami i pachnącymi hiacyntami. Jeszcze tylko chwila, a nadejdą długo wyczekiwane słoneczne dni, połączone z zapachem kwiatów i cieplejszego powietrza. Nie zniechęca mnie nawet to, że marzec kapryśny jest i zima nadal trwa. Przeganiam ją myślami o ciepłej wiośnie :) Dobrej niedzieli i słonecznego tygodnia Wam życzę.
Zastanawia mnie jak to się dzieje, że czas umyka w coraz szybszym tempie. Nawet na zaglądanie do zaprzyjaźnionych blogów nie miałam go zbyt wiele. Bardzo tego żałuję, wybaczcie. Śpieszę nadrobić stracone chwile, obejrzeć wszystko co się da, dopisać swoje komentarze, podziwiać piękne zdjęcia i wtopić się w lekturę Waszych opowieści. Brakowało mi tego, naprawdę. Urlop podzieliłam na kilka pod-urlopów i cieszę się z tego bardzo, bo wakacyjny czas wciąż jeszcze przede mną. Majowa była Finlandia. Radosne powitanie z Muminkiem na lotnisku w Turku, spacer po Helsinkach, wycieczka statkiem do Twierdzy Suomenlinna, zapisanej do listy światowego dziedzictwa Unesco i wielogodzinne chodzenie ścieżkami Parku Narodowego Nuuksio. Finlandia robi wrażenie. Zaskakuje maleńkim lotniskiem położonym wśród lasów sosnowych. Po wyjściu z samolotu, pasażerów przechodzących przez płytę lotniska, uderza niesamowity zapach żywicy. Jesteśmy w kraju słynącym z największej ilości lasów w Europie. Gdzie nie spojrzeć mnóstwo jezior, zatoczek, rzek i kanałów. Ludzie bardzo życzliwi, spokojni, uprzejmi i chętni do pomocy. Dla wielbicieli książki Tove Jansson w sklepach istny Muminkowy raj. Kubeczki, miseczki, talerzyki z uroczymi bohaterami książki, można kupić prawie w każdym sklepie. Nie dotarłam jeszcze na Północ, za koło podbiegunowe. Bardziej niż Mikołaja chciałabym zobaczyć zorzę polarną. Mam nadzieję, że taka wycieczka wciąż jeszcze przede mną :)
Nie będzie o pochodzie, te czasy już na szczęście minęły ;) Muszę przyznać, że bardzo lubię początek maja, bo jak wskazuje przysłowie ,,w maju jak w gaju". Zieloność buchnęła w przyrodzie, dni coraz cieplejsze chociaż, u nas na Wybrzeżu, ciągle chłodny wiatr wieje. Nie przeszkadza to jednak aktywnościom wszelkim. Na wiosnę ciało domaga się odnowy, rozkwitu. Uwielbiam poranki nad morzem. Wstaję wcześnie rano, by zdążyć przed tłumem spacerowiczów i pędzę do Sopotu. A tam, zakładam rolki i jeżdżę wzdłuż nadmorskiego deptaku. Od kilku lat obserwuję jak nam się pięknie narodek usportowił. Coraz większe gromady ludzi -aktywistów porannych, biega, śmiga na rowerach, rolkach, chodzi z kijami. Aż miło popatrzeć, że dbamy o zdrowie, poprawiamy kondycję, zwiększamy swoją wydolność, ruszamy się. Wszyscy widać dotlenieni, zadowoleni i uśmiechnięci. I tak trzymać!!! Niech maj będzie aktywny dla każdego z Was. Polecam szczerze nadmorskie spacery, leśne wędrówki i nieznane ścieżki. Odkryjcie w sobie potencjał energii i ruszcie przed siebie, bo warto :) Tylko nie bierzcie przykładu z mojej Rebelki, która zamiast aktywności wiosennej woli pozycję horyzontalną i wygrzewanie na słonku przez szybę w sypialni ;) Pozdrawiam serdecznie.
Ostatnia sobota karnawałowych imprez. Pewnie wielu z Was spędzi ją na radosnym biesiadowaniu wśród znajomych lub na kończących karnawał balach. U mnie będzie domowo i zapewne wesoło. Kaczka piecze się już od godziny roznosząc zapach po całym domu. Do tego sałatka z gorgonzolą, karmelizowanymi gruszkami i orzechami. Najbardziej jednak wszyscy czekają na tort. Bezowy, z daktylami i orzechami, zawsze robi wrażenie. Zrobiłam też niespodziankę, drugi tort, który w domu rodzinnym robiła nam Mama. Z kilograma masła!!! Jest pyszny i kaloryczny ;) I kolejna rewelacja, koleżanka przyniesie pączki ! Wypiekała je cały dzień. Już na samą myśl o takich prawdziwych, domowych, ślinka mi cieknie. Wspominam moją Babcię, która z cierpliwością wielką robiła nam domowe pączki i bułeczki drożdżowe. Cierpliwie rozczyniała ciasto, drewnianą kopystką ,,szturchała" je po swojemu i układała na wielkich pierzastych poduchach przykrywając białym płótnem. A gdy już wyrosły, smażyła na domowym smalcu obracając je drewnianymi patyczkami. Czy ktoś jeszcze z takim namaszczeniem robi pączki? Nigdy wśród smakołyków nie brakowało najcieńszych i najpyszniejszych maminych faworków i róż karnawałowych. Ehhhh, znów przywołałam zapachy, smaki i aromaty z dzieciństwa. Rozmarzyłam się... A tu czas pędzić do kuchni, bo kaczka się spali. Liczyć kalorii dzisiaj nie zamierzam, bo i po co? Takie małe co nieco nikomu zapewne nie zaszkodzi :)
Z Nowym Rokiem zawsze wiążemy nadzieje, snujemy plany niezwykłe. Ile z tego będzie radości zależy od nas samych. Po siedmiu latach chudych, z mieszanką zawirowań wszelkich, dziś staję u progu nowego, całkiem fajnie zapowiadającego się jutra. Wierzę, że siedem lat tłustych nadchodzi właśnie teraz !!! Zaczęłam porządki wszędzie gdzie się da. Od strychu, aż po piwnicę. Do kartonów spakowałam ubrania, które zalegają w garderobie czekając na moją decyzję. Ubrać to czy poczekać? A może innego dnia? Ciągle nie mogłam się zdecydować na takie rozstanie. Aż tu nagle przyszło NOWE i zamieszało mi w głowie. Pozytywnie :) Wyrzuciłam wszystkie zasuszone kwiaty, bo one, oprócz zbierania kurzu, nic dobrego nie przynoszą. Rozwikłałam sprawy dręczące, nie dające po nocach spać, sprzedałam stary samochód, który ostatnio dawał mi nieźle w kość i dziś zamówiłam nowy. Moje pierwsze samodzielnie wybrane, wypatrzone i wyczekiwane autko. Zakończyłam niefortunne układy, przyjaźnie, które okazały się być mocno nadwątlone i nieprawdziwe. Wreszcie zaufałam sobie. Wyzwoliłam z męczących więzów. I tak podniesiona na duchu wierzę, że dobre emocje czekają na mnie i wystrzelą w wielu momentach tego roku. Trzymajcie kciuki :)))
Nadspodziewanie szybko minął . Dużo się działo i dobrego i złego, jak to w życiu bywa. Ciemne chmury i smutki przeplatały się ze słońcem i radościami. Moje rozmyślania przy kubku aromatycznej herbaty wiodą mnie do miejsc, które dane mi było zobaczyć w tym roku. Myślę też z radością o ludziach, który poznałam, z którymi spędziłam wiele czasu i o chwilach ulotnych, lecz ważnych dla mnie. Do północy jeszcze parę godzin. Za oknem, na ciemnym już niebie, migoczą pierwsze kolorowe światełka fajerwerków. Huk petard wystrasza moje czujnie śpiące koty. Podkręcam głośniej radio, by zagłuszyć hałas dochodzący z dworu. Muzyka w Trójce rozkręca się na całego. Nogi same zaczynają tańczyć w takt coraz gorętszych rytmów. Prosecco chłodzi się w lodówce, a wanna powoli napełnia cudownie pachnącą pianą. Samotnie spędzony sylwestrowy wieczór nie będzie porażką, ale czasem spędzonym wśród własnych myśli. W karnawale zaszaleję, taką mam obietnicę. A teraz, z wiarą wejdę w Nowy Rok. Życzę wszystkim Kochani niech radość nie opuszcza Was, a każdy dzień tego zbliżającego się Nowego Roku będzie przynosił wiele szczęścia i niezapomnianych momentów. Ps. wiadomość z ostatniej chwili. Kąpiel będzie bardzo szybka, domowe spa przekładam na inny czas. Niespodzianki się zdarzają. Właśnie dostałam zaproszenie na domowe biesiadowanie w sąsiedztwie. Będzie się działo!!! ;)
Z odchodzeniem trudno się pogodzić, ze śmiercią niełatwo jest wygrać. Czasami próbujemy ją przechytrzyć, oszukać, schować się, by nas nie odnalazła. Wierzymy w wyzdrowienie, myślimy, że będzie lepiej, trzymamy kciuki, modlimy się. Z nadzieją marzymy o cudzie. Nie poddajemy się. W dzisiejszy szaro-bury i mglisty dzień nagle zaświeciło słońce. Pędziłam do hospicjum, by przy Niej posiedzieć. Od wczoraj tam przebywała. Nie znała nikogo. Sama, w przytulnym pokoju tego smutnego miejsca. Czy wiedziała?… Dwa lata prowadziłyśmy rozmowy o chorobie, o walce, o sile i wytrwałości. O raku, który rozpanoszył się wszędzie. O decyzjach łatwych i trudnych. Dwa lata Ją podziwiałam za odwagę mówienia o swojej chorobie, za niebywałą dzielność i desperację. Chciałam jeszcze o wiele zapytać, nie zdążyłam… Weszłam do pokoju, gdy Ona wychodziła… Pozostała cisza i nasze łzy. Ocean wspomnień mignął mi przed oczami pośród spadających za oknem liści. A w uszach dźwięczała dzisiejsza data 7 listopada. Zrobiło mi się zimno na wspomnienie tamtej jesieni. Siedem lat temu Wojtek poleciał do Afryki i nigdy nie wrócił… Wierzę, że się już dziś spotkają.