sobota, 7 listopada 2015

Gabi

Z odchodzeniem trudno się pogodzić, ze śmiercią niełatwo jest wygrać.
Czasami próbujemy ją przechytrzyć, oszukać, schować się, by nas nie odnalazła. 
Wierzymy w wyzdrowienie, myślimy, że będzie lepiej, trzymamy kciuki, modlimy się.
Z nadzieją marzymy o cudzie. Nie poddajemy się.
W dzisiejszy szaro-bury i mglisty dzień nagle zaświeciło słońce.
Pędziłam do hospicjum, by przy Niej posiedzieć. Od wczoraj tam przebywała. Nie znała nikogo. Sama, w przytulnym pokoju tego smutnego miejsca.
Czy wiedziała?…
Dwa lata prowadziłyśmy rozmowy o chorobie, o walce, o sile i wytrwałości. O raku, który rozpanoszył się wszędzie. O decyzjach łatwych i trudnych. 
Dwa lata Ją podziwiałam za odwagę mówienia o swojej chorobie, za niebywałą dzielność i desperację.
Chciałam jeszcze o wiele zapytać, nie zdążyłam…
Weszłam do pokoju, gdy Ona wychodziła…
Pozostała cisza i nasze łzy.
Ocean wspomnień mignął mi przed oczami pośród spadających za oknem liści.
A w uszach dźwięczała dzisiejsza data 7 listopada.
Zrobiło mi się zimno na wspomnienie tamtej jesieni.
Siedem lat temu Wojtek poleciał do Afryki i nigdy nie wrócił…
Wierzę, że się już dziś spotkają.










niedziela, 1 listopada 2015

Setny post na pięćdziesiąte urodziny

Ostatnio nie pisałam zbyt wiele, a to za sprawą urodzinowych przygotowań oraz urlopu bez komputera.
Echo urodzinowej imprezy jeszcze dźwięczy mi w uszach.
Widzę uśmiechnięte twarze przyjaciół i moich bliskich, rozpakowuję prezenty i oglądam je na nowo, patrzę z podziwem na kwiaty w wazonach, które pięknie rozwinięte i wciąż pachnące, cieszą moje oczy.
Kontynuacją świętowania był tygodniowy urlop w ukochanej Łebie, jak zwykle po sezonie.
Miałam sporo czasu na poukładanie sobie w głowie nowego etapu życia. Może ten lepszy zaczyna się  po pięćdziesiątce właśnie?
Wierzę, że tak się stanie. Będę zdrowiej się odżywiać, dłużej spać, jeszcze bardziej aktywnie spędzać czas, nie marnować ani chwili, więcej fotografować, więcej czytać, chodzić na koncerty.
Łeba nagrodziła moją stałość i przywiązanie do niej przepiękną pogodą, co w październiku jest rarytasem.
Były cudownie ciepłe poranki, słońce grzejące jeszcze w południe, bezwietrzne wieczory, zachody słońca tak barwne, jakich nie pamiętam od dawna oraz wieczorne spektakle na niebie z różowym Księżycem w roli głównej.
Muszę przyznać, że aktywnie weszłam w całkiem nowy dla mnie czas. W pięć dni, jako świeżo upieczona pięćdziesięciolatka, przeszłam ponad 78 km brzegiem Bałtyku. 
Warto było, bo nad naszym morzem jest pięknie!